WYWIAD: Piotr Banach – Tworzymy muzykę niszową. Mimo wszystko trwamy i funkcjonujemy wiele lat

Mają tysiące fanów, kilkadziesiąt koncertów na koncie, wielotysięczną publikę. Ich teksty nuci wiele ludzi w Polsce i za granicą. Ich muzyka jest rozpoznawalna, charakterystyczna i wyjątkowa. Już po kilku pierwszych nutach piosenki, łatwo odgadnąć autora. O kim mowa? Mowa o legendarnym zespole – Indios Bravos. Zapraszamy na wywiad z Piotrem Banachem, założycielem tej fenomenalnej grupy.

Ostróda News: Istniejecie już na polskim rynku muzycznym prawie dwie dekady. Polska scena reggae’owa dobrze Was zna. Skąd jednak pomysł na nazwę zespołu?

Piotr Banach: Nazwa Indios Bravos wzięła się z mojej fascynacji Indianami Ameryki Północnej. Tak właśnie byli oni nazywani, tak ich określano. Nie dawali się zamknąć w rezerwatach, walczyli o swoją tożsamość kulturową, chcieli żyć tak jak ich ojcowie i dziadowie. Nie chcieli żyć zgodnie z doktryną białego człowieka. I dla nas ta nazwa jest  metaforyczna. Idealnie odzwierciedla naszą chęć działania w show biznesie. Nie damy sobie niczego narzucić. Będziemy walczyć po swojemu i walczyć o swoją tożsamość.

O.N.: Muzyka, którą tworzycie zawiera w sobie elementy rocka, reggae i bluesa. Czy macie własne jej określenie?

P.B.: Tak. Ja ją nazywam – muzyka z reggae w tle. Myślę, że jest to dość trafne stwierdzenie, ponieważ ten impuls reggae gdzieś tam jest mocno wyczuwalny. Z pewnością nie gramy czystej muzyki reggae.

O.N.: W Waszych tekstach można doszukać się tematyki ludzkiej egzystencji, miłości, przemijania.

P.B.: Inspiracją jest nasze Abecadło, które ukształtowało Nas, gdy byliśmy młodymi ludźmi. Dochodzą do głosu jakieś nowe fascynacje, ale w moim przypadku już od lat nie miałem. Nie poznałem niczego, czego wcześniej nie znałem. Naszym Abecadłem jest muzyka lat 60-tych i 70-tych oraz wariacje na jej temat. Oczywiście muzyka reggae, blues, rock, punk rock. Ogólnie wszystkie te rzeczy, które powstały bardzo dawno temu. Przy obecnie popularnej muzyce, nie odnajdujemy żadnej inspiracji. Jeżeli ktoś współcześnie działający się Nam podoba, to dlatego, że ma te same korzenie czy wzorce jakie My. Jeśli chodzi o teksty, to bardzo często rozmawiam sam ze sobą. To są moje przemyślenia, moje pytania, moje obserwacje. Zdarzają się również tzw. fikcje literackie. Są one zazwyczaj poparte jakimiś zdarzeniami. Inspiracją jest samo życie. Spotykam się również z komentarzami, że moje teksty są filozoficzne. Stawiają dużo pytań, nie udzielają odpowiedzi, skłaniają do autorefleksji.

O.N.: Wspomniałeś o fascynacji zespołami mającymi swoją świetność w drugiej połowie ubiegłego wieku. Może jakieś szczególnie wywarły na Tobie duże wrażenie?

P.B.: Moja pierwsza trójka, która mnie mocno ukształtowała, to: The Beatles, Pink Floyd oraz Deep Purple. To taka klasyka. Natomiast potem dochodziły kolejne wielkie fascynacje jak Bob Marley, Black Uhuru, Misty In Roots. Z biegiem czasu zafascynował mnie Metal: Metallica, Slayer, Megadeth czy Punk Rock: Death Kennedys, Bad Brains czy Living Colour. Pamiętam moją wielka fascynację Soundgarden, Pearl Jam. Z kolei potem,  z dnia na dzień, zafascynowała mnie muzyka techno. Dla mnie w poowie lat 90-tych techno było Punk Rock’iem. Trip Hop i Techno było muzyką, która wniosła dużo świeżości, można powiedzieć buntu i znowu Rock and Roll’a. Mimo, iż nie była to taka muzyka. Późniejsze czasy są dość ubogie w fascynacje, bowiem jeśli pojawiło się coś co było fajne, to mnie niczego nie uczyło. Był to swego rodzaju zwrot w moim życiu muzycznym. Dziś czuję lekką fascynację poezją śpiewaną. Chciałbym występować w takich miejscach, gdzie się ją gra. Podoba mi się również Jazz lat 50-tych.

O.N.: Czy zgadasz się ze stwierdzeniem, że w dzisiejszych czasach Rock, Punk Rock, Reggae to muzyka niszowa?

P.B.: Oczywiście, że tak. I bardzo dobrze. Nie może być inaczej. Uważam, że nisza w dzisiejszych czasach to najlepsze rzecz, jaka może spotkać człowieka. Każdy gdzieś tam swoją niszę znajdzie. Obecną popkulturę porównać można do muszek owocówek. Dzisiaj są, jutro ich nie ma. Są następne muszki owocówki. Jest straszny przemiał artystów, nazw, gatunków. Ostatnio rozmawiałem nawet z osobą, która pracuje na co dzień w muzyce klubowej.  Pojawiło się pytanie: Czy zdaje sobie sprawę, jaki jest żywot przeboju klubowego? Okazuje się, że trzy tygodnie to maksymalnie. Po tym czasie nie jest już przebojem. Jest już starociem, bo w tym gatunku jest to tak intensywnie grane. Tych stylistyk jest dużo. Ostatnio nawet natrafiłem na nurt Stempunk. Obecna kultura masowa takie zapotrzebowanie wystawia na kolejną modę a te nisze z kolei trwają. Jest taka nisza, w której My funkcjonujemy od lat. Zmieniają się mody. Jesteśmy ignorowani prze główne media ale funkcjonujemy.

O.N.: Jaka w takim razie muzyka króluje w sercach Polaków?

P.B.: Nie mam pojęcia. Nie słucham radia. Wyjątkiem jest jazda autem. Wtedy coś tam w radio gra. Tak samo jak trudno jest powiedzieć, jaki jest współczesny Polak, tak samo trudno odpowiedzieć na to pytanie. Jest różna muzyka, różne gusta. Gdyby oprzeć się na tym, co można usłyszeć w komercyjnych rozgłośniach radiowych, to uważam, że uzyskalibyśmy obraz prawdziwy. Nawet gdyby wziąć pod uwagę to, co słyszymy na przystanku Woodstock, to też otrzymamy obraz prawdziwy. Polacy są różni. Są tacy, co przychodzą na dyskoteki i tacy, co wolą koncerty. Chyba jednak jest więcej tych, co chodzą na dyskoteki. Ale nie można powiedzieć, że Polacy kochają tylko Disco Polo. Kochają też i Heavy Metal.

O.N.: Czy osiągnęliście już Everest swoich marzeń związanych z twórczością?

P.B.: Oczywiście, że nie. Jesteśmy usatysfakcjonowani drogą, która kroczymy ale – taka jest natura człowieka, że ciągle by się chciało zajść wyżej. Ciągle by się chciało odkryć kolejny nowy horyzont. To jest droga bez końca. Ten kto uważa, że już osiągnął swój Everest, do czego ma dalej dążyć? Ma tylko wspominać? Każdy z nas potrzebuje takiego poczucia higieny psychicznej, że to, co było, to było super. Ale najlepsze jest dopiero przede mną. Nawet, jeżeli się to nie ziści, nawet, jeżeli z punktu widzenia innych ludzi osiągnęliśmy wszystko, to dla mnie tak nie jest.

O.N.: Co Was skłoniło do reedycji Waszego pierwszego albumu „Part One”?

P.B.: Ludzie. Często przychodzili i o to pytali. Ja nie chciałem tego robić. Ta płyta na portalach aukcyjnych sięgała kwotę kilkuset złotych. Wydawało mi się, że nie będzie to uczciwe względem tych, którzy tę płytę mają. A my teraz zrobimy reedycję i będzie można ją kupić w niższych cechach. Jednak ludzie mówili, że dla kolekcjonerów pierwsze wydanie i tak ma większą wartość. Mój kolega, stary Punk’owiec ze Szczecina poniekąd mnie przekonał do tego pomysłu.

O.N.: Jeśli nie miałbyś możliwości zajmowania się na co dzień muzyka, to kim byś był teraz?

P.B.: Z rzeczy, które mnie jeszcze kręcą to pisanie. Jeśli już wszystko powiem co mam do powiedzenia w muzyce (chociaż nie wydaje mi się, by to kiedyś nastąpiło), to będę sobie pisał. Moją inną fascynacja były sztuki walki. Ćwiczyłem różne rzeczy. Ale jestem już za stary by myśleć o sobie w kategoriach bycia zawodnikiem czy startowania w zawodach. To nie jest możliwe już w tej chwili. Nie wiem. Pamiętam, ze miałem taki okres w życiu, gdy byłem rozczarowany całym tym środowiskiem muzycznym – wyjechałem. Odszedłem z Hey, wyjechałem za granicę i zacząłem zadawać sobie pytanie: Jak ja mogę nie chcieć być muzykiem, skoro nie podejmowałem decyzji, że chcę nim być?. To po prostu przyszło samo. Muzyka okazała się językiem wypowiedzi. Jak ja mogę z tego zrezygnować i nie komunikować się ze światem? Zrobiłem sobie przerwę, która była mi potrzebna i dalej robię to, co robiłem wcześniej.

O.N.: Jaki masz stosunek do marihuany? Czy jej zażywanie może być inspiracją do stworzenia dobrego tekstu?

P.B.: Kiedyś napisałem piosenkę dla Monaru. Mówiła ona o tym, że należy zostawić te wszelkie używki diabłu. I przy okazji tego napisałem taki manifest. Jeśli narkotyki pomagałyby w tworzeniu muzyki, to gwarantuję, że ja po nie bym sięgnął. To tak nie działa. Niedawno, tak uczciwie mówiąc, zostałem poczęstowany skrętem. Uważam, że wszystko jest dla ludzi. I przez 46 lat swojego życia byłem abstynentem. W tym roku obchodzę 51 – te urodziny i życie co raz bardziej mi się podoba. Nie chcę, aby uciekały mi żadne jego aspekty. Kiedyś napisałem w jednym ze swoich tekstów: „Żeby móc się życiem cieszyć, trzeba grzeszyć i nie grzeszyć. Mieć zasady i nie kłamać. Czasem zasady łamać. Trzeba wierzyć i nie wierzyć, trzeba się ze wszystkim zmierzyć”. Właśnie z takim podejściem sięgnąłem po pewne rzeczy, żeby zobaczyć jak działa np. alkohol czy marihuana. Mam teraz takie doświadczenie, że puściły pewnego rodzaju blokady. Rozmawiałem kiedyś o tym z Gutkiem i doszliśmy do wspólnego wniosku. To nie wino i nie marihuana spowodowały, ze było lepiej. Tylko to, że puściły blokady. Natomiast blokady mogą puszczać od innych rzeczy, nie tylko od używek. Można medytować, pójść na jogę czy zrobić cokolwiek innego dla siebie. Fakt jest taki.  Zrozumiałem dlaczego w środowisku muzycznym tak dużo tego jest. Wydawałoby się, że to tylko kwestia odreagowania. Gdy się wraca ze sceny, gdzie się dało z siebie wszystko, to jest się dalej naładowany energią, że nie wiadomo co z nią zrobić. I zagłusza się ja alkoholem czy narkotykami. Wydawało mi się, że to było wytłumaczenie. Ale teraz stwierdziłem, że właśnie wówczas puszczają ludziom blokady. Likwidować blokady można w inny sposób. Z używkami jest tak, że dziś jest ok ale jutro się trzeźwieje i blokada powraca. Z innymi metodami jest zupełnie inaczej.

O.N.: Czy w związku z tym, można stwierdzić, że używki są swoistą droga na skróty w twórczości?

P.B.: Jak każde skróty, prowadza na manowce. Bez moralizowania Ci powiem,  kilku moich znajomych, którzy byli uzależnieni po prostu zmarło. Byli dobrymi muzykami. Przez nałóg stawali się gorszymi muzykami. Zdarzały się sytuacje, że musiałem wyrzucać ludzi z zespołu, którzy byli alkoholikami lub narkomanami. Mimo tego, że to byli moi kumple. Nie dało się z nimi funkcjonować. Mieli talent, ale w pewnym momencie uzależnienie brało górę a talent zanikał. Czytałem mnóstwo biografii, oglądałem filmy o muzykach. Tez mają podobne odczucie do moich. To jest mit, że narkotyki mogą zmienić świadomość.

O.N.: Po tym, jak odszedłeś z zespołu Hey, na swojej drodze spotkałeś Gutka. Jak Wam się współpracuje razem?

P.B.: To było praktycznie w tym samym czasie. No właśnie wyliczyliśmy dziś, że 20 lat jest tej naszej współpracy. Jesteśmy kumplami, przyjaciółmi, uczestniczyliśmy w wielu projektach. Może nie można stwierdzić, że jesteśmy na siebie skazani bo tu nie ma żadnego przymusu, ale jest nam ze sobą dobrze i nic nie wskazuje na to, że ta nasza współpraca miałaby się zakończyć.

O.N.: Zdarzało się Wam bywać na Ostróda Reggae Festiwal prawda?

P.B.: Zdarzało się Nam, ale już nie gramy na festiwalu.

O.N.: Dlaczego?

P.B.: Bo nie jesteśmy zespołem Reggae. Wielu ludzi Nas tak postrzega, jednak odmiennego zdania są organizatorzy. Był taki moment, że ta scena Reggae w Polsce podryfowała w stronę dancehall’u. W stronę tego, co się dzieje we współczesnej muzyce reggae. I takie zespoły jak Indios Bravos były wyśmiewane. Ja pamiętam takie forum gdzie wszyscy organizatorzy koncertów Reggae, wydawcy gazet, wydawcy płyt, muzycy, fani brali w nim udział. Ja się poddałem w momencie, gdy przeczytałem, że Marley nie grał prawdziwego Reggae. Pomyślałem sobie – To dobrze, że tego Reggae nie gramy w takim razie. Jeśli czytam takie rzeczy, że na gitarce każdy głupek potrafi się nauczyć grać, natomiast zrobić dobrą selekcję i puścić muzykę z płyt, to jest prawdziwa sztuka, to jest prawdziwe Reggae, to cóż… Widziałem m.in. w Ostródzie na scenie zespół, który przyjechał z Jamajki a obok jest namiot z DJ’ami, którzy graja dancehall. Pod sceną (gdzie gra na żywo zespół) jest mniej ludzi, niż tam, gdzie muzyka jest puszczana w płyt. I sobie pomyślałem, że to nie jest środowisko dla mnie. Idziemy swoją drogą. I tak na festiwalach Reggae przestaliśmy grać.

O.N.: Dziękujemy za rozmowę i poświęcony czas.

P.B.: Dziękuję.

 

Rozmawiała: Beata Horodyłowska

Tekst/Foto: B.

Dodaj komentarz

*

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.