CHOROBA POWRÓCIŁA. KACPER DRZAZGA PROSI O POMOC. LICZY SIĘ KAŻDA ZŁOTÓWKA

„Najgorsze jest to, że ta przeklęta choroba wraca, w chwili, kiedy wydaje się nam, że będzie dobrze. Każda wznowa zastaje Kacpra słabszego, bardziej zrezygnowanego. Tym razem jego szanse są o wiele mniejsze, ale przecież chodzi o życie chłopca, który przeszedł piekło…”

Te słowa rozpoczynają apel rodziców chorego chłopca o ponowną pomoc.  Chłopiec cierpi na białaczkę krwi…

Dalej już możemy przeczytać słowa chłopca:

„Zaczęło się  normalnie, kiedy mój tata zobaczył, że jestem strasznie zmęczony. Zadzwonił do babci i powiedział, że nie nadaję się do szkoły. Słyszałem tę rozmowę, ucieszyłem się, bo nie musiałem iść do szkoły. Poszedłem do przychodni, a Pani doktor nie widziała czegokolwiek złego, więc zlecono badanie krwi. Po ukuciu wróciłem do domu, cieszyłem się, że nie pójdę do szkoły. Niestety nie wiedziałem, że to zadowolenie przerodzi się w katastrofę…

Miałem iść spać, kiedy zadzwonił telefon z przychodni. Okazało się, że wyniki są katastrofalnie złe i że trzeba jechać do szpitala.

W szpitalu zrobiono wyniki jeszcze raz, niestety potwierdziły się. To była najgorsza noc w moim życiu – rano dowiedziałem się, że choruję na białaczkę, raka krwi.

Z pierwszego leczenia pamiętam najmniej, ale muszę powiedzieć, że chyba było najłagodniejszy. Leczenie podzielone jest na tak zwane protokoły. Z pieszego protokołu nic nie pamiętam, jedynie rozmowę z panią doktor, kiedy nie zależało mi na niczym, tylko aby wyjść. Pytałem się z trzy razy, kiedy wreszcie wyjdę. Pani doktor odparła, że może za tydzień. Było to kłamstwo, ale nie jestem zły na nią, ponieważ gdyby powiedziała mi, że wyjdę za pół roku, załamałbym się.

Z drugiego protokołu nazywanego też M-kami pamiętam więcej, ponieważ był dość przyjemny. Był inny, kiedy zaczął się M-ki, poszedłem do domu na tydzień, a potem do szpitala na 5 dni i tak cztery razy. Był to słaby okres, ponieważ wpadłem w depresje, byłem bardzo smutny i nic nie mogło mi poprawić humoru, kiedy skończył się trzeci protokół, poszedłem od domu na stałe…

To  znaczy, myślałem, że nigdy nie będę musiał spędzić tam ani jednej nocy więcej. Bo musiałem jeździć na cotygodniowe badania i płukanie cewnika centralnego, nie chciało mi się jeździć co tydzień do szpitala, więc poprosiłem o usunięcie centralnego cewnika.  Oznaczało to, że będę co tydzień kłuty i to trwało pół roku. Po Świętach strasznie źle się czułem, okazało się, że jest to wznowa choroby – nowotwór powrócił.

Początek drugiego leczenia był tym najgorszym. Po otrzymaniu chemii wszystko mi się posypało, czułem się, jakbym był już jedną nogą w grobie, nie nie mogłem pić ani jeść, byłem dokarmiany pozajelitowo przez kroplówkę.

Kiedy pozbierałem się, przyszedł 2 blok, ten też nie był fajny, ale na pewno lżejszy. Miałem otwartą ranę w buzi – strasznie to bolało i lekarze zdecydowali, że nie mogę się tak męczyć i podali morfinę – czyli silny lek przeciwbólowy.

Teraz kiedy myślę o drugim leczeniu, czuję się, jak bohater przypomina mi się, jak pani doktor przychodzi do mnie, zagląda mi do gardła i mówi, że ona nie może patrzeć jak ja się mecze i nie za moją aprobatą przypisała mi tę morfinę 3 i 4 blok były spokojne…

Po przeszczepie wróciłem do domu i przez prawie pół roku było wszystko dobrze, aż tata nie zauważył wybroczyn  na moim ciele. Zadzwoniliśmy do lekarzy, a ci kazali przyjechać. Po zrobieniu badań okazało się, że jest to 2 wznowa. To dziwne na wcale nie czułem się jakbym miał 2 wznowę białaczki.

Pierwszy blok trzeciego  leczenia był słaby, bo uczuliłem się na chemię i nie mogłem jej przyjmować, była to chemia domięśniowa i byłem kłuty. Kompletnie straciłem apetyt, wtedy zaczęło się zbieranie pieniędzy na Blincyto to ten cudowny lek, który miał mi uratować życie…

Kiedy zacząłem brać Blincyto, bez sterydów, byłem jak normalne dziecko, tylko że nie mogłem normalnie chodzić i miałem kroplówkę, wszystko było ok, jakbym był zdrowy.

Kiedy postanowiono przerzucić mnie na oddział przeszczepowy ,wiedziałem, że to już prawie koniec leczenia, że już za rogiem czeka na mnie mój dom… Podano mi chemię, która doszczętnie zniszczyła mi szpik, bym mógł dostać szpik od siostry. Dzień, w którym lekarze powiedzieli, że wychodzę, był dniem tak szczęśliwym, że nie potrafię tego opisać. Po paru tygodniach zacząłem pisać moją historię…”

W Polsce nie ma już dla Kacpra szans, wszelkie sposoby leczenia zostały już wykorzystane. Jest jednak metoda, która daje nadzieję na całkowite wyleczenie – terapia CAR-T. w klinice w Münster, Niemczech.

Kacper jest pierwszą osobą z Polski, która otrzymała szansę na leczenie w tym ośrodku. Czasu mamy jednak niewiele. Czeka na niego miejsce już na początku czerwca, ale aby syn został przyjęty do Kliniki, niezbędna jest wpłata 100% kwoty.

Liczy się każde wsparcie finansowe. Wpłat można dokonać poprzez stronę fundacji: https://www.siepomaga.pl/kacper-drzazga

Dodaj komentarz

*

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.