PAULINA WIŚNIEWSKA: ,,ZAWSZE MARZYŁAM, ŻEBY ZROBIĆ WSZYSTKO, CO TYLKO MOGĘ, BY BYĆ Z SIEBIE DUMNA”

Długo już towarzyszymy Paulinie Wiśniewskiej w jej podróży, jaką jest kariera profesjonalnej, a wcześniej amatorskiej zawodniczki MMA. Wszyscy jednak siedzimy gdzieś na tylnych siedzeniach tego autobusu, obserwując, jak Paulina wznosi ręce w geście triumfu po kolejnych walkach. Dobra wiadomość jest taka, że udało nam się wreszcie spotkać z Pauliną i porozmawiać – głównie po to, byście mogli bliżej poznać naszą mistrzynię i łatwiej zrozumieć, dlaczego jest dziś w takim miejscu, a nie innym. Spokój, skromność, pokora i etyka pracy – podczas rozmowy z Pauliną można zauważyć, że te wszystkie pozytywne cechy są czymś zupełnie naturalnym w jej przypadku.

Oskar Rataj, Ostróda News: Witaj Paulina. Sądzę, że większość osób kojarzy Cię przede wszystkim z sukcesów sportowych. Jednak o Tobie samej wiemy niewiele. Jesteś ostródzianką – w której części miasta się wychowywałaś?

Paulina Wiśniewska, Ostródzianka, Mistrzyni wagi muszej organizacji PFL Europe: Wychowywałam się przy Grunwaldzkiej 25, w tej okolicy, którą wielu nazywało „slumsami”, choć tak naprawdę nimi nie była. Mój blok stał niedaleko szpitala. Tam spędziłam całe dzieciństwo i mieszkałam mniej więcej do 21. roku życia. Teraz przeniosłam się pod Ostródę, do Nowego Siedliska… choć czasami z rozpędu powiem, że mieszkam w Lubajnach. W sumie, jeśli ktoś nie jest stamtąd, to nawet nie zdaje sobie sprawy, że istnieje taka wieś jak Nowe Siedlisko.

ON: Ulica Grunwaldzka nigdy nie należała do tych cieszących się dobrą sławą. Myślisz, że dorastanie właśnie tam ukształtowało usposobienie, jakie masz teraz? Łatwo się nie poddajesz.

PW: Myślę, że w jakimś stopniu wychowywanie się tam na pewno na mnie wpłynęło. Musiałabym się dłużej zastanowić, w jaki dokładnie sposób. Ale mam takie przemyślenie, że może człowiek potrzebuje tego, by we wczesnym życiu było trochę trudniej, bo pokonywanie trudności kształtuje siłę mentalną. Jeśli chodzi o samo życie tam, to pamiętam, że różne łobuzy kręciły się kiedyś pod moim blokiem, ale tak naprawdę nigdy nie miałam z tym większych nieprzyjemności. Nie zdarzyły się też żadne sytuacje podbramkowe.

ON: Jak się zaczęło Twoje trenowanie, dlaczego zdecydowałaś się iść na zajęcia do Tomasza Sobczyńskiego (trener i założyciel MMA Team Ostróda – przyp. red.)? Myślę, że ta decyzja mocno wpłynęła na Twój charakter. Mam tu na myśli np. to, że potrafisz tak łatwo zmieniać swoją osobowość. Prywatnie w ogóle nie przypominasz Pauliny z oktagonu – jesteś wyważona i serdeczna, a gdy przychodzi do rywalizacji, idziesz jak po swoje i to zazwyczaj Ty jesteś stroną atakującą podczas pojedynku.

PW: Sama się nad tym zastanawiałam i myślę, że we mnie ciągle są dwie osobowości. Jedna to ta sprzed czasów, zanim zaczęłam trenować MMA, zanim w ogóle wiedziałam, co to za sport. Do siedemnastego roku życia byłam bardzo wycofana, wręcz przestraszona społeczeństwa. Miałam problem, żeby wyjść do sklepu i kupić cokolwiek. Wtedy stwierdziłam, że muszę coś zmienić – że szkoda by było tak przeżyć życie. Zapisałam się na MMA, żeby, jak to się mówi, „wyjść do ludzi”. Ogromną inspiracją była dla mnie Asia Jędrzejczyk. Pamiętam, że któregoś razu przeglądałam Facebooka i trafiłam na nią – zobaczyłam, jak wielką jest postacią. Pomyślałam, że spróbuję, zaryzykuję. I tak naprawdę dzięki temu dzisiaj jestem tu, gdzie jestem. Ta pewność siebie, którą mam w ringu, chyba właśnie stąd się bierze – z drogi, jaką przeszłam. Ale poza ringiem, poza treningami, tamta dawna część mnie wciąż jest obecna. Z perspektywy czasu nie postrzegam jednak spokoju czy potrzeby pobycia we własnej skorupie jako wady. To po prostu część mnie.

ON: W walce finałowej o pas PFL Europe (Professional Fighters League Europe – przyp. red.) było to dobrze widoczne – uaktywniła się w Tobie ta druga część osobowości. Szybko ruszyłaś na rywalkę i po kilkunastu sekundach było po wszystkim. Wiesz, że miałem gotowy artykuł o Twoim zwycięstwie jeszcze zanim je odniosłaś? Byłaś równie pewna swojego sukcesu jak ja i wielu kibiców?

PW: Tej pewności siebie w ringu też musiałam się nauczyć, bo jeszcze w walkach amatorskich bardzo często miałam w głowie myśl, że mogę przegrać. Teraz podchodzę inaczej – daję z siebie wszystko podczas przygotowań i potrafię wyjść do klatki z nastawieniem, że wierzę w swoją wygraną, ponieważ zrobiłam wszystko, co było możliwe, by jak najlepiej się przygotować.

Wielki moment Pauliny i wspólne świętowanie ze sztabem.

ON: Kiedy przyszedł moment, w którym zdecydowałaś, że zostaniesz zawodowym sportowcem? To przecież trudna decyzja – kariery w sportach walki są raczej krótkie, a żeby zarabiać wystarczająco choćby na treningi i odkładanie środków na życie po karierze, trzeba być naprawdę w czołówce. Zdaje się, że to spore ryzyko, bo na szczyt dociera jedynie ułamek procenta wszystkich próbujących.

PW: Przyszło to dość naturalnie. Chciałam wyciągnąć jak najwięcej z amatorstwa. Startowałam na mistrzostwach świata IMMAF i dwa razy udało mi się tam zdobyć brązowy medal. To było dla mnie mega doświadczenie. Po tych drugich mistrzostwach zaczęła się pojawiać myśl, że może to już czas, żeby pójść dalej. Do samej decyzji jednak dojrzewałam przez jakiś czas. W podjęciu bardzo pomogli mi ludzie, którym ufam – mam na myśli dwóch Tomków: Tomasza Sobczyńskiego i Tomasza Ewertowskiego. Współpracujemy już razem od dziesięciu lat. Cenię to, że nigdy na mnie nie naciskali, ale dawali do zrozumienia, że być może to odpowiedni moment, żeby przejść na zawodowstwo. Podjęłam tę decyzję i myślę, że była dobra.

ON: Nawet bardzo dobra, dodając do tego fakt, że podjęłaś ją w bardzo młodym wieku.

PW: Miałam chyba 25 lat, ale muszę przyznać, że to wcale nie jest tak młody wiek, bo są dziewczyny, które wchodzą do zawodowstwa jeszcze wcześniej. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę, że ja zaczęłam trenować dopiero w wieku 17 lat, to i tak można powiedzieć, że dość szybko podjęłam tę decyzję. W amatorstwie stoczyłam 28 pojedynków, walczyłam na Mistrzostwach Europy i Świata, więc to doświadczenie już było naprawdę spore. A potem przyszedł 2023 rok i wtedy stoczyłam swoją pierwszą zawodową walkę na gali Babilon w Chełmie.

ON: Jako że MMA zmieniło Twoje życie, widać, że ten sport traktujesz bardzo poważnie. Czy uważasz, że wokół tej dyscypliny nie pojawiło się zbyt wiele „przystawek”, które zaczynają wyrastać ponad danie główne? Mam na myśli fakt, że niejedna federacja freak-fightowa przebiła dziś popularnością poważne i skupiające się na sporcie organizacje MMA.

PW: To jest temat, o którym staram się za dużo nie myśleć. Skupiam się raczej na swojej drodze. Ale wiadomo, chcąc nie chcąc, te freak-fighty co jakiś czas mi się przewiną w internecie. I powiem szczerze – to trochę smutne, że profesjonalni sportowcy, poświęcający tak wiele, nie otrzymują takiej uwagi i nie zawsze walczą przy komplecie publiczności, jak to ma miejsce w przypadku ”freaków”. Z drugiej jednak strony rynek reaguje na to, czego chce publika. W freak-fightach nie ma tego profesjonalizmu i etyki trenowania. Właściwie ciężko to nawet nazwać sportem, bardziej tu pasuje określenie rozrywka. Problem jest taki, że to niestety wpływa też na prawdziwych zawodników MMA. Bo ktoś, kto pierwszy raz zobaczy freak-fighty, może wrzucić je do jednego worka z MMA. I to jest coś, co dla mnie osobiście jest trudniejsze do zaakceptowania. Ale tak jak mówię – nie spędza mi to snu z powiek. Ludzie i tak będą oglądać to, co chcą.

Paulina chętnie i szczerze się uśmiecha. Tak robią ludzie spełnieni.

ON: W jaki sposób pracujesz nad swoją psychiką? Obserwując Cię, widzę, że jesteś bardzo opanowaną osobą, albo… bardzo dobrze ukrywasz emocje.

PW: To drugie! A tak serio, to jestem w sumie zwyczajną dziewczyną i też miewam swoje gorsze momenty. Zazwyczaj pojawiają się, kiedy jestem przemęczona – wtedy przychodzi ochota, żeby rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady. Ale doszłam już do takiego momentu, z którego nie ma odwrotu. Kiedy te myśli zaczynają się nawarstwiać, staram się po prostu przyhamować i odpocząć. Mój dietetyk polecił mi świetny sposób – zimne prysznice w sytuacjach stresowych. I to naprawdę działa. Bardzo dobrze wpływa na mnie także morsowanie, do którego planuję niedługo wrócić. Wiesz, kiedy wejdziesz do zimnej wody, trochę się w niej wymoczysz, a potem wyjdziesz – od razu czujesz, jak endorfiny zaczynają krążyć. To naprawdę koi głowę. No i sen – on też jest kluczowy. Już nie śpię po pięć godzin na dobę jak kiedyś, tylko dbam, żeby zawsze było osiem. Dzięki temu cały następny dzień wygląda lepiej i łatwiej radzę sobie ze stresem.

ON: Wygląda na to, że bycie zawodowym sportowcem wiąże się dziś trochę ze statusem przedsiębiorcy. Kiedy spotkaliśmy się przypadkiem w kawiarni „Kawa na Ławę”, miałaś przy sobie notes, całą teczkę dokumentów i Twój telefon też nie cichł. Swoją drogą, cieszę się, że wtedy poprosiłem Cię o ten wywiad.

PW: To prawda, bo bycie zawodową zawodniczką to nie tylko treningi, ale też sporo spotkań z potencjalnymi sponsorami czy zaproszeń od różnych instytucji. Staram się to wszystko mieć poukładane – każde wydarzenie, każde spotkanie zapisuję w kalendarzu i odhaczam. A jeśli coś mi wypadnie albo nie zdążę czegoś zrobić, to po prostu przerzucam to na kolejny dzień. Muszę jednak przyznać, że cały czas się uczę tego organizowania, bo nigdy nie zakładałam, że dojdę do takiego punktu.

ON: Kilka lat wstecz, chyba nie zakładałaś, że tak dużo będzie się działo, a dni będą tak szybko mijać.

PW: Absolutnie nie! Więc nie mogłam się właściwie przygotować na to, co przyszło. Jest jednak coraz lepiej, ale myślę, że jeszcze sporo nauki przede mną.

ON: Mimo wszystko radzisz sobie…

PW: No radzę sobie, radzę i jestem dobrej myśli.

Pas mistrzowski PFL to bardzo dobra rzemieślnicza robota. Prawdziwa skóra i przymocowane do niej metalowe płyty sprawiają, że jest całkiem ciężki.

ON: W jednym z wywiadów wspomniałaś, że celujesz w UFC (Ultimate Fighting Championship). Jak daleka jest jeszcze droga do debiutu w największej federacji MMA na świecie? Myślisz, że mają Cię na oku?

PW: Możliwe, że mnie obserwują. Pamiętaj jednak, że od samej obserwacji do chęci zakontraktowania droga jest jeszcze daleka. Jeśli ktoś naprawdę interesuje się MMA, to pewnie już gdzieś o mnie słyszał. Wygranie turnieju PFL i zdobycie pasa mistrzowskiego w zeszłym roku przedstawiło mnie wielu osobom w branży. Na razie skupiam się na tym, gdzie jestem – czyli na PFL Europe. I krok po kroku, małymi etapami, mam nadzieję, że w końcu tam trafię.

ON: Znasz prywatnie najlepszą polską zawodniczkę MMA w historii, Joannę Jędrzejczyk. Nie boisz się, że możesz być zobligowana iść jej drogą pod kątem robienia show? Mam na myśli to, że w UFC odgrywała postać „tej złej” – możliwe, że po ówczesnym uzgodnieniu z włodarzami federacji. Przecież prywatnie to zupełnie inna osoba niż ta, którą widzieliśmy podczas ważeń, kiedy prowokowała i zachowywała się, delikatnie mówiąc, nieprzyzwoicie wobec rywalek. Nie obawiasz się, że w pewnym momencie kariery ktoś będzie chciał narzucić Ci rolę wbrew Tobie samej? Przykładowo, gdybyś musiała odnaleźć się w roli „złej Pauliny”, która przyjechała z Europy i musi walczyć z „dobrą Amerykanką”? Domyślam się, że wolałabyś pozostać sobą przez całą karierę.

PW: Ja myślę, że Asia robiła to świadomie — podkręcała atmosferę przed walkami i czuła się z tym dobrze, ale to była jej decyzja, do której raczej nikt jej nie nakłaniał. Po prostu taki miała sposób na prezentowanie siebie przed kamerami. Kiedy kamery gasły, miała pełen szacunek do rywalek — jestem o tym przekonana. Ja jednak nie jestem „JJ”. Wolę podchodzić do rywalek z szacunkiem przez cały czas. Na dobrą sprawę mogłabym już teraz w PFL zrobić z tego szum — atakować rywalki w social mediach czy stroić groźne pozy podczas ważenia. Tylko że nie chcę tego robić. Wolę iść własną drogą i nie odgrywać nikogo, kim nie jestem. Uważam też, że nawet jeśli organizacje MMA sugerują zawodnikom pewne zachowania, to nigdy nie będą one ważniejsze od umiejętności. Walka elektryzuje publiczność znacznie bardziej niż „gadanina”. Nie boję się więc, że ktoś będzie mi coś narzucać.

ON: Rozpracowujesz swoje rywalki pod kątem taktycznym, kładziesz na to duży nacisk?

PW: Oczywiście, taktycznie rozpracowujemy z trenerami moje przeciwniczki. Każda zawodniczka w tym sporcie wywodzi się z jakiegoś stylu — jedna woli zadawać więcej ciosów i prowadzić walkę w stójce, a inna raczej stawia na obalenia i próby skończenia pojedynku przez poddanie. Bardziej to moi trenerzy oglądają ich walki i na tej podstawie kierują moimi przygotowaniami. W końcu byłoby trochę nieprofesjonalne, gdybym przygotowywała się do starcia bez dostosowania się pod konkretną rywalkę. To byłoby prowadzenie kariery z głową w chmurach. Ostatnio było z tą taktyką trochę problemów, bo moja ostatnia walka długo nie mogła dojść do skutku. Najpierw wypadła Gruzinka z powodu kontuzji, później przewijały się kolejne nazwiska – Polka, Brazylijka, Meksykanka. Każda reprezentowała inny styl, więc trudno było przygotować się idealnie. Ale w przypadku tej finalnej rywalki, była to Brazylijka Jessica Cunha, myślę, że udało nam się ją dobrze rozpracować – potrafiłam skutecznie bronić się przed jej atakami.

ON: Tomasz Sobczyński powiedział mi kiedyś, że w sportach walki najważniejsza jest chłodna głowa. Też tak uważasz? Myślisz, że właśnie od tego trzeba zacząć, a dopiero później intensywnie pracować nad ciałem i umiejętnościami?

PW: Mental jest bardzo ważny, ponieważ emocji zawsze jest całe mnóstwo. Na początku myślałam, że z czasem, wraz z doświadczeniem, uda mi się całkowicie wyeliminować strach przed walką. Ale po tych kilku latach zrozumiałam, że to tak nie działa. Strachu nie da się pozbyć całkowicie, można jedynie próbować go okiełznać. Chłodna głowa to podstawa – nie możesz pozwolić, żeby emocje wzięły górę, to ty musisz nad nimi panować. I w pełni zgadzam się tutaj z Tomkiem – bez właściwego nastawienia człowiek nie jest w stanie realizować planu, analizować i ogólnie efektywnie myśleć podczas walki.

ON: Może to trochę za wcześnie, żeby zadawać to pytanie, bo jesteś jeszcze przed półmetkiem swojej zawodniczej kariery. Ale chciałem zapytać – czy po zakończeniu sportowych zmagań chciałabyś dalej pozostać w tej dyscyplinie, na przykład szkoląc kolejne zawodniczki, swoje następczynie?

PW: Coraz częściej się nad tym zastanawiam. Gdzieś w głowie pojawiła się taka wizja, bo wiadomo – nie będę walczyć wiecznie. Jeśli kiedyś odeszłabym na sportową emeryturę, to mogłabym spróbować trenować inne dziewczyny. Choć nie mam pewności, czy bym się do tego nadawała, bo nie każdy zawodnik potrafi przekazać swoją wiedzę dalej. Ale na pewno mogłabym spróbować i wtedy zobaczyć, czy rzeczywiście mi to wychodzi.

Pas mistrzowski jest dedykowany Paulinie – na jego krańcu znajduje się grawerowany podpis, mocowany za pomocą magnezu.

ON: Zdajesz sobie sprawę, że jesteś w tym niewielkim ułamku społeczeństwa, który zaryzykował i poszedł za marzeniem. Czy w jakimś momencie ciągnęło Cię do takiego – w cudzysłowie – normalnego życia? Wiesz – praca na etacie, rodzina…

PW: Zawsze miałam marzenie, żeby coś w życiu osiągnąć – żeby kiedyś stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie, że zrobiłam wszystko, co mogłam, by być z siebie dumna. Właśnie po to zaczęłam trenować. Nie chodziło mi tylko o pracę nad ciałem czy sprawnością, ale też o to, żeby te treningi zmieniły mnie jako człowieka, żebym w końcu uwierzyła w siebie. Dlatego staram się nie rozpraszać – po prostu pracuję i daję z siebie maksimum.

ON: Spodziewałem się, że siłą rzeczy nasza rozmowa mocno skręci w stronę MMA, ale chciałbym na chwilę wrócić do bardziej przyziemnych spraw. Widziałem w Twoich social mediach, że lubisz spacerować po ostródzkich okolicach. Masz jakieś ulubione miejsca, które mogliby skojarzyć również nasi czytelnicy?

PW: Ostatnio spaceruję trochę mniej, bo jestem w początkowych przygotowaniach do walki i w wolnym czasie wolę po prostu odpocząć w domu. Ale jeśli mój grafik się rozluźni, to wiadomo – lubię przejść się po bulwarze. Czasami chodzę w okolice Kajkowa, na ścieżkę. Teraz mieszkam w Nowym Siedlisku i mam blisko do lasu, więc kiedy czas pozwala, robię dłuższe spacery po leśnych drogach. Tak naprawdę mieszkamy w okolicy, która pełna jest miejscówek cieszących oko.

ON: Wywodzisz się ze skromnej dzielnicy. Domyślam się, że niewiele rzeczy w życiu dostałaś za darmo, a mimo to pokonałaś wszystkie przeszkody. Dziś piszesz swoją historię jako zawodowa zawodniczka MMA. Myślisz, że Twoje życie mogłoby być warte spisania w formie biografii? Domyślam się też, by spojrzeć na to życie bardziej racjonalnie, musi ucichnąć szum wokół – czyli przeminąć odpowiednia ilość czasu. 

PW: Nie myślałam o tym wcześniej, ale jak teraz rzuciłeś ten temat, to faktycznie mnie to zaintrygowało. Myślę, że mogłabym być inspiracją – szczególnie dla młodych dziewczyn, ale też dla chłopaków, którzy w nastoletnim wieku boją się rzucić wyzwanie życiu. Bo kiedy już się wyjdzie do ludzi i zacznie marsz za własnymi celami, to w życiu naprawdę mogą pojawić się fajne osoby. U mnie tak było chociażby z Tomkiem Sobczyńskim, moim trenerem, który nieraz wyciągał mnie z kryzysów mentalnych. Tomek to zdecydowanie chłodna głowa (śmiech).

ON: Czujesz tę moc wsparcia płynącą do Ciebie z Ostródy? Kiedy zbliża się Twoja walka – albo już jest po niej – w ostródzkim społeczeństwie lecą w Twoją stronę bezwarunkowe słowa wsparcia i gratulacji. Uwierz mi, ludzie w naszym mieście w wielu tematach się nie zgadzają, a często wręcz się kłócą, ale jeśli chodzi o Ciebie, tutaj mamy pełną sztamę.

PW: Czuję to bardzo. Kiedy przeglądam internet, spotykam ludzi na ulicy czy rozmawiam ze znajomymi, ta energia naprawdę do mnie dociera. Najbardziej narasta przed walką i zaraz po niej – wtedy dostaję mnóstwo wiadomości z życzeniami powodzenia, a po wszystkim spływają gratulacje. Tak było też, gdy pracowałam jeszcze w firmie Pacific – współpracownicy zawsze podchodzili, pytali, jak poszło, gratulowali. To naprawdę bardzo miłe i budujące.

ON: Moim zdaniem ostródzianie są zwyczajnie z Ciebie dumni.

PW: To bardzo miłe, postaram się zrobić wszystko, żeby ta duma nie przeminęła.

Wsparcie od Ostródzian wiele znaczy dla naszej mistrzyni.

ON: A jakie są skutki uboczne wyczynowego trenowania? Czy w tak młodym wieku w ogóle już je odczuwasz?

PW: Sport wyczynowy na pewno nie jest do końca zdrowy i ja mam tego pełną świadomość. A jeśli chodzi o MMA – dwie dobrze przygotowane osoby, które potrafią walczyć i wiedzą, z czym to się wiąże, wychodzą do oktagonu. Wiadomo, że ktoś ucierpi… a najczęściej są to obie strony. Już na samych treningach i sparingach pojawiają się mikrourazy, obtarcia, wybite palce. Na przykład teraz, jak z tobą rozmawiam, mam wybite trzy. Były też problemy z kolanami. Na siniaki nie zwracam uwagi – szybko znikają.

ON: Widzę właśnie – masz małego siniaka pod okiem.

PW: To akurat po sparingu. A dzisiaj idę na kolejny, więc kto wie, może wrócę z jakimś limem dla odmiany. Wiesz, jak się trenuje jedenaście razy w tygodniu, to zawsze może się trafić jakaś mniejsza kontuzja. Ja już jestem z tym pogodzona. Natomiast staram się o siebie dbać i jak najszybciej regenerować. Pracuję z fizjoterapeutą, wzmacniam mięśnie, postawę, żeby tych urazów było jak najmniej.

ON: Ogólnie mam wrażenie, że Tobie trudno jest nabić siniaka. I nie mam tu na myśli tego, że najpewniej uderzenie zablokujesz albo zrobisz unik. Bardziej to, że Twój organizm przywykł już do tych wszystkich ciosów.

PW: No, obita jestem (śmiech). Przykładowo, kiedy trenujemy kopnięcia, to praktykujemy nie tylko zadawanie, ale też przyjmowanie, żeby robiły jak najmniej szkód.

ON: „Wiśnia” (Tomasz Wiśniewski – przyp. red.), trener ostródzkiej sekcji Jiu Jitsu, opowiadał mi kiedyś, jak z Tobą sparował. Mimo że jest z niego kawał wytrenowanego chłopa, powiedział, że jesteś silna jak tur i ta Twoja siła bardzo go zaskoczyła. Zawsze tak było? Jeszcze zanim zaczęłaś trenować, czułaś, że masz więcej siły niż przykładowo rówieśnicy?

PW: Siłę buduję głównie podczas treningów zapasów z Tomkiem Ewertowskim, bo to bardzo fizyczna dyscyplina. Dużo tej siły wypracowałam sama, ale myślę też, że mam do tego predyspozycje genetyczne. Przypomniała mi się nawet jedna sytuacja z dzieciństwa. Miałam chyba sześć lat, kiedy mój starszy o siedem lat brat coś mi zrobił i w takim dosiadzie zaczęłam go okładać. Mama usłyszała krzyki, przyszła i nie mogła mnie od niego odciągnąć. Wczepiłam się tak mocno, że naprawdę niewiele mogła zrobić.

ON: Czyli ciągnęło Cię do MMA już za dzieciaka, tylko jeszcze o tym nie wiedziałaś.

PW: Na to wychodzi (śmiech).

ON: Jakie to uczucie, kiedy tak wiele osób i instytucji pokłada w Tobie wiarę? Mam na myśli chociażby firmę Rost, która od lat Cię wspiera. Czy można się zgodzić ze słynnym komiksowym cytatem: „Z wielką siłą idzie wielka odpowiedzialność”?

PW: Jestem bardzo wdzięczna i naprawdę jest mi miło, że ludzie i instytucje mnie wspierają. Tylko że nie mogę się tym za bardzo rozpraszać, bo wtedy dołożyłabym sobie jeszcze dodatkowego ciężaru. Wdzięczność jednak zawsze jest ogromna i zawsze ją czuję.

ON: To oczywiście nie moja ani niczyja sprawa, co robisz ze swoimi pieniędzmi. Pytam raczej w kontekście dzisiejszych cen – czy za sumę, którą zainkasowałaś po wygraniu turniejów PFL, można jeszcze, w tych czasach, „poszaleć”?

PW: Te pieniądze oczywiście bardzo mi pomogły. Taka suma – sto tysięcy dolarów – na papierze wygląda okazale, ale nie wiem, czy ludzie ogólnie zdają sobie sprawę, że francuski fiskus (Paulina wygrała nagrodę we francuskim Lyonie) wymaga zapłacenia dużego podatku. Te środki przede wszystkim inwestuję w siebie. Przygotowania kosztują – i to niemało, ponieważ trenuję dużo na indywidualnych sesjach. Do tego fizjoterapia, suplementy, dobrej jakości jedzenie, no i same dojazdy na treningi – a jeżdżę codziennie. To wszystko pochłania naprawdę sporo pieniędzy. Jeszcze do niedawna pracowałam na pół etatu, co dawało mi mały zastrzyk do budżetu, ale muszę powiedzieć wprost – choć ta wygrana bardzo pomogła, to i tak przygotowuję się na wysokim poziomie głównie dzięki sponsorom. Tak jak wspominałeś – dzięki firmie Rost, wspierają mnie też Ostróda Recycling, Kurza Góra, Wini Trade i Overlord. Zawodowa kariera w sporcie pochłania ogromne środki. Jeśli chcesz iść do przodu, chcesz być najlepsza, to musisz inwestować w najlepszych trenerów i specjalistów. Tak to wygląda.

ON: Co lubisz robić w wolnym czasie, kiedy akurat nie trenujesz i nie załatwiasz spraw związanych z karierą zawodniczą?

PW: Kiedy tylko mogę, staram się po prostu odpoczywać. Czasem pogram chwilę na komputerze, czasem umówię się z moim trenerem od boksu i byłym dietetykiem na ryby – choć przyznam, że ciężko nam się zgrać. Lubię też wsiąść na rower i pojeździć po naszych okolicach. Ostatnio wybrałam się z Nowego Siedliska na Dylewską Górę.

ON: Te trzydzieści kilka kilometrów na rowerze pewnie nie były szczególnie wymagające przy Twoim wytrenowaniu?

PW: No tak, zwyczajna przejażdżka. A co tam jeszcze porabiam w wolnym czasie? Staram się też chodzić na saunę – to przy okazji też forma regeneracji. No i wiadomo, w wolnych chwilach lubię spędzać czas z rodziną, odwiedzać mamę, trzech braci, ale też przyjaciół. Miałam taki okres w życiu, że byłam totalnie zafiksowana na punkcie treningu, jak w jakimś transie. Ale dość szybko poczułam, że czegoś mi brakuje. I zorientowałam się, że to właśnie brak spotkań z rodziną. One naprawdę bardzo dobrze na mnie działają.

ON: Chyba zgodzimy się ze stwierdzeniem, że gdyby nie Tomasz Sobczyński, Twój trener, nie zaszłabyś tak daleko. To on w Ciebie uwierzył i prowadzi już od wielu lat. Czy jest dla Ciebie swego rodzaju figurą ojcowską? Bo przecież zarówno Ty podjęłaś ryzyko, wchodząc na ścieżkę zawodowego sportowca, jak i on – decydując się skupić w dużej mierze na Tobie.

PW: Nie ukrywam, że widzę Tomka jako taką figurę ojcowską. Relacje są dla mnie bardzo ważne i jeśli chodzi o trenerów, których mam teraz kilku, to muszę powiedzieć, że naprawdę się lubimy. Tomek zresztą sam kiedyś nazwał mnie swoją przyszywaną córką. Działamy już razem ponad dziesięć lat i jak na razie dobrze nam to wychodzi. Idziemy dalej. Oczywiście masz rację – bez niego na pewno nie osiągnęłabym tego wszystkiego. Mamy zdrową relację i cieszę się, że jest obok. Widzę też jego poświęcenie, bo mimo że ma sporo na głowie, czy to tematy związane z klubem, czy z innymi sprawami, to nasze indywidualne treningi traktuje priorytetowo. Przyjeżdża specjalnie z Olsztyna dwa razy w tygodniu i naprawdę bardzo to doceniam.

ON: Dziękuję bardzo za rozmowę, Paulina. Jeszcze mam do Ciebie ostatnie pytanie. Chciałabyś powiedzieć coś ostródzianom, i ogólnie kibicom?

PW: W sumie to mam teraz okazję, żeby podziękować za tę pozytywną energię, którą od Was dostaję. Naprawdę to czuję i jest mi bardzo miło. Dziękuję wszystkim, którzy kibicują, którzy piszą wspierające komentarze – to mnie buduje. I cieszę się, że jestem Ostródzianką.

 

Dodaj komentarz

*

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.