Aklimatyzacje zaplanowaliśmy we Włoszech w Alpach Graickich. Po długiej, monotonnej wspinaczce po lodowcu, zaskakującym eksponowanym wierzchołku Gran Paradiso (4061 m npm), którego zdobycie swoją drogą okazało się dla nas nie lada wyzwaniem… dowiadujemy się od napotkanych w schronisku Emanuele Vittorio (2735 m npm) Polaków, że z uwagi na topniejący lodowiec, skalne lawiny i krytyczne niebezpieczeństwo, droga na Mont Blanc została zamknięta.
Nadzieja zgasła po dotarciu do francuskiego Chamonix – otrzymujemy oficjalną informacje o odwołaniu nam noclegów w schronisku Tete i Gouter.
Nie poddajemy się. Burza mózgów i szybko wymyślamy plan B. Wracamy do Włoch i nieśmiało marzy nam się najpotężniejszy masyw górski w Alpach Penninskich – Monte Rosa. Okazuje się, że są wolne miejsca w schronisku Gnifetti położonym na 3647m npm. Zmęczenie na podejściu do schroniska z ciężkimi plecakami daje się nam już mocno we znaki. Poza tym trudniej oddycha się na tej wysokości, a i z zaśnięciem jest kłopot….
Jednakże spotkanie z Nimsdai Purja (nepalskim himalaista, który zdobył 14 ośmiotysięczników w nieco ponad sześć miesięcy ) utwierdza nas w przekonaniu, że wszystko jest możliwe gdy w plan angażuje się serce i umysł.
Z dużą pokorą i ostrożnością wspinamy się po lodowcu pełnym szczelin, który robi na nas niesamowite wrażenie. Jest w nas determinacja i odwaga… ale czujemy również siłę górskiego żywiołu… Są wreszcie łzy szczęścia… i ogromna radość.
Niby zastępczo… ale to jest właśnie nasz Blanc!!!