Jak wiecie, zdarza nam się relacjonować sportowe wyzwania i wojaże Piotra Jakubowskiego z Morąga. Jest to człowiek ze stali, który wielokrotnie sam wyznaczał sobie próby polegające na testowaniu własnych możliwości – to jechał na rowerze 24 godziny bez przerwy, to biegł ponad 100 kilometrów. W sierpniu postanowił pojechać na rowerze… ponad dwa tysiące kilometrów, a podróż miała zakończyć się w Rzymie.
Oczywiście Piotr nie pojechał tylko dla samego siebie. Tradycyjnie zorganizował zbiórkę. Tym razem na utrzymanie uratowanych zwierząt w Różalandzie (link do zbiorki). Była to pewna odmiana, ponieważ zazwyczaj pieniądze były zbierane na chore, często nieuleczalnie, dzieci.
Decyzja zapadła i tak oto w drugiej połowie sierpnia Piotr wyjechał z Mazur do dawnej kolebki cywilizacji łacińskiej – Rzymu. Podróż Piotra miała też cel mocno związany z jego dziadkiem, ale o tym będzie nieco później.
Trasa wiodła przez cztery kraje: Polskę, Niemcy, Austrię, by zakończyć podróż we Włoszech. Naturalnie rodzi się pytanie: czy taki przejazd, zwłaszcza kiedy założysz sobie, że chcesz pokonywać około 200 kilometrów dziennie, jest wyczerpujący? Kiedy próbujemy odpowiedzieć na to pytanie sami, oczywiście, że tak. Jednak nie w przypadku Piotra, który kolejnymi wyzwaniami uczynił ze swojego organizmu maszynę.
Wyzwaniem fizycznym jako takim wielkim ten przejazd dla mnie nie był. Pierwsze trzy dni odczuwałem rano lekkie zakwasy, a później już ciało się zaadaptowało do mocnego wysiłku. Od zawsze tak przygotowywałem ciało – gdy coś na drugi dzień bolało, to szedłem jeszcze bardziej się rozruszać i przechodziło. Tak było też tym razem.
Choć dodaje, że nie obyło się bez problemów, głównie logistycznych.
Były momenty, kiedy nawigacja rowerowa prowadziła mnie dosłownie w zarośnięte pole. Czasem brałem rower w rękę i szedłem, a czasem po prostu lepiej było się zawrócić i szukać alternatywy.

Podróż można traktować dwojako. Jest podróż fizyczna, ale też taka, którą przechodzi się w umyśle. Piotr opowiada, jak czasami nużąca jazda na niego wpływała. Nie bez znaczenia była też samotność na trasie.
Późnymi wieczorami, już po całym dniu robienia tego samego, robiłem się trochę marudny. Ale bardzo dobrze wpłynął na mnie ten okres samotności. Dostałem nowej energii, o dziwo jeszcze większej, do życia.

Gdzie nocować podczas tak długiej podróży? Dzisiejszy świat daje nam dużo możliwości – możemy wybrać i zatwierdzić nocleg za pomocą telefonu. Piotr rozważał nocowanie na własną rękę, na łonie natury, ale była ku temu jedna przeszkoda.
Noclegi codziennie organizowałem sobie przez Booking. Miałem w zamyśle namiot jednoosobowy i śpiwór, ale nie znałem takich miejsc, gdzie nie martwiłbym się o rower, czy jeszcze stoi rano.

Sakwy rowerowe nie są w stanie pomieścić żywności na całą podróż, a odżywianie się w restauracjach, nawet raz dziennie, mogłoby być dość kosztowne. Piotr znalazł rozwiązanie.
Posiłki to głównie suchy prowiant: wafle ryżowe, pieczywo wasa, jogurty białkowe, owoce, warzywa, przekąski typu batonik musli, a zdarzały się też żelki Haribo. Dopiero we Włoszech, wieczorami, zajadałem się ciepłą pizzą na kolację.
W każdym europejskim kraju znajdują się piękne miejsca. W samej Polsce, jadąc do granicy, można się natknąć na wiele z nich. Później Niemcy – piękne Alpy i robiąca wrażenie starówka Monachium. Austria – malownicze wioski, zjawiskowe góry. Nie mówiąc już o Włoszech, położonych na początkach naszej cywilizacji. Piotr dużo widział i czerpał wiele przyjemności z widoków. Jednak które przypadły mu najbardziej do gustu?
Najładniejszy kraj pod względem natury to Austria. Choć dała mi mocno w kość przez długie i strome góry. Pod względem historii – wiadomo, Włochy. Bolonia, Florencja i Rzym, które odwiedziłem, to piękne miasta.

Zawsze przy różnych wyzwaniach człowiek może być przygotowany perfekcyjnie, ale bywa, że zawodzi sprzęt. Nie bez powodu powstało przysłowie „złośliwość rzeczy martwych”. Ważna część ekwipunku zawiodła w Austrii, ale niedługo po tym stało się coś, co pokazuje, że warto w ludziach doszukiwać się dobra.
Rower wytrzymał, ale bagażnik, na którym były sakwy z całym ekwipunkiem, już nie bardzo. Na wjeździe do Austrii pękł mi z jednej strony, przez co ciężka torba cały czas tarła o koło. Warto wspomnieć, że całą trasę zrobiłem z ciągle zapakowanymi torbami (około 20 kg), więc można powiedzieć, że woziłem ze sobą średniej wielkości psa. Wracając do tematu uszkodzenia – na szczęście pani, która przechodziła obok, gdy walczyłem, żeby jakoś pospinać gumami torbę, by się unosiła od koła, podeszła i zapytała, czy nie chciałbym zwykłego małego koszyka, który zepnie trytytkami i będzie lekko unosił się od koła. Przystałem na tę propozycję i dzięki niej spokojnie dokończyłem trasę. Co prawda wyglądało to trochę komicznie, ale zdało egzamin.
Po dotarciu do Włoch nie chodziło tylko o pokonanie wyzwania. Piotr szukał też miejsca, gdzie obecność swoją zaznaczył jego przodek – w walce. Postanowił udać się do miejscowości Cassino, gdzie doszło do jednej z najbardziej zażartych bitew II wojny światowej. Bitwa toczyła się o słynne wzgórze o znaczeniu strategicznym, gdzie zginęły niezliczone rzesze żołnierzy.
Po Rzymie udałem się jeszcze pociągiem, cztery godziny w jedną stronę, do miasta Cassino, gdzie na wzgórzu znajduje się słynne Monte Cassino. Inaczej niż pieszo nie wypadało zrobić tej trasy (10 km w górę). Odwiedziłem cmentarz poległych walczących o to miejsce podczas drugiej wojny światowej. Również słynne wzgórze 593, gdzie przelało się najwięcej polskiej krwi, ale nam, Polakom, jako jedynym udało się je zdobyć. Mam też do tego miejsca ogromny sentyment, bo walczył tam mój dziadek, który przeżył piekło Cassino. Ogólnie przewalczył całą wojnę, odnosząc tylko jedną ranę postrzałową.
Podróż zajęła 12 dni i liczyła 2200 kilometrów. Nie ukrywamy, że lubimy pisać o dokonaniach Piotra, ponieważ swoją postawą uczy, że warto stawiać sobie wyzwania. Wyzwania często są drogą do pomagania, do spełniania marzeń, do odkrywania świata. Bez nich Piotr równie dobrze mógłby spędzić te dni w Morągu. Tymczasem przejechał dużą część Europy, zobaczył piękne miejsca i – co najważniejsze – zebrał i wciąż zbiera pieniądze dla potrzebujących braci mniejszych. Szacunek, Piotr.
Przypinamy link do zbiorki, którą Piotr nagłaśnia.












