Adolf Wenzel wspomina, że tę legendę opowiedział mu nocny dozorca, który pilnował cegielni w Zatoce. Również starsi mieszkańcy Miłomłyna znali dobrze opowieść, bo matka Adolfa wielokroć mu o niej mówiła, gdy był jeszcze dzieckiem.
Ale wróćmy do przeszłości… Potomek założyciela tego kościółka był okropnym rozpustnikiem. W nabożeństwach nie uczestniczył, do kościółka nie zaglądał, natomiast ze swoimi przyjaciółmi urządzał ciągle wesołe pijatyki. Jego rodzina przeciwnie; była spokojna i pobożna. Złościło to rozpustnika. Doszło do tego, że zabronił żonie, dzieciom i innym domownikom chodzić do kościoła. Jednak udawało się im złamać ten zakaz. Gdy tylko męża i ojca nie było w domu, wszyscy potajemnie udawali się na nabożeństwo.
Pewnej niedzieli, gdy właśnie pan domu udał się do swego przyjaciela, żona z dziećmi i częścią czeladzi poszła do kościoła. O tym nieposłuszeństwie doniósł swemu panu jeden ze służących, który zawsze mu opowiadał, co się dzieje w domu pod nieobecność męża i ojca. Teraz dopiero ten niedowiarek rozgniewał się jak nigdy dotąd i rzucił okropne przekleństwo: „A niech ten kościół razem z tymi, co tam chodzą, zapadnie się pod ziemię!”. Gdy bezbożnik wrócił do domu, nie zastał tam nikogo, tylko pustki, ani żywej duszy; zaś na miejscu, gdzie stała chrześcijańska świątynia, było tylko bagno.
Od tej pory w ciemne, letnie i jesienne noce słychać na bagnie żałosne głosy, wprowadzające wszystkich w przerażenie. Ludzie więc unikali tej drogi nocą.
Pewnego razu, a już się robiło późno, szedł sobie jeden chłop z Miłomłyna do Tardy. Nagle spostrzegł, że przy starej brzozie stoi jakaś biało ubrana kobieta. Podeszła do niego, zagadała coś i ruszyła wraz z nim w drogę. Chłop bardzo się ucieszył, przyjemnie mieć towarzystwo w nocnej wędrówce, ochoczo odpowiadał kobiecie na pytania, skąd i dokąd idzie, mówił o swojej pracy i rodzinie. Wtedy i ona opowiedziała mu, jak okrutny i bezbożny był jej mąż, który rzucił straszną klątwę, na skutek czego kościół razem z nią, dziećmi oraz innymi chrześcijanami zatonął w trzęsawisku. Mówiła: – Nas można uwolnić! Co sto lat pojawiam się tu znów na ziemi, by znaleźć kogoś, kto razem ze mną wstąpi do kościoła i w ten sposób nas wszystkich wybawi.
Zaczęła prosić chłopa, by zszedł razem nią, a ona go za to hojnie wynagrodzi. Im bliżej byli tego trzęsawiska, tym bardziej natarczywe stawały się błagania kobiety. W końcu upadła przed nim na kolana, objęła jego nogi błagając o litość… ale chłop przejęty trwogą wyrwał się jej i uciekł. Usłyszał rozpaczliwy krzyk. Obejrzał się, ale kobieta znikła.
***
Zatoka dawniej nazywała się Emilienthal. Jest to niemiecka nazwa pamiątkowa od imienia Emilie.
Wieś Tarda ma nazwę ponowioną od pobliskiego jeziora. Rdzeń wyrazu tar- jest prawdopodobnie pruski lub może staropolski, oznacza cierń, tarninę.
Legendy i opowieści ziemi ostródzkiej, OSK Sasinia 2010.
Artykuł pochodzi z serwisu Nasza Ostróda

